Skip to main content

– Tylko tak mieszkańcy przestaną śmiecić – przekonuje nas Milendra, młody Nepalczyk o pociągłej i spokojnej twarzy. Dookoła skacze tuzin bachorów – część w nieskazitelnie czystych mundurkach szkolnych, większość w koszulkach z anglojęzycznymi bohaterami bajek. Zbiegli się, jak tylko zjechaliśmy z zakurzonej, ogłuszającej kakofonią klaksonów autostrady, by odetchnąć, napić się i zjeść po kiści bananów.
-Zostańcie, proszę, do soboty, bo właśnie w sobotę razem sprzątamy naszą wioskę – dodaje Nepalczyk, a nam – jak zawsze w takich sytuacjach – rzedną miny.

Nepal z innej bajki

Zanim poznaliśmy Milendrę, zebraliśmy się z Kathmandu i ruszyliśmy na wschód. Z wizami wbitymi do paszportów już od dobrego tygodnia nerwowo przebieraliśmy nogami, by wreszcie zacząć pedałować. Poskładaliśmy rowery, zjedliśmy ostatnie, zbyt wielkie śniadanie i po dobrych kilkunastu kilometrach w nerwowych korkach opuściliśmy stolicę. Jedziemy BP Highway, kluczową nitką asfaltu łączącą stolicę z nizinami na południu, z Indiami i najważniejszami przejściami granicznymi. BP Highway to nepalska aorta – płynie nią paliwo, żywność i transport humanitarny. Dla nas BP Highway to soczewka, przez którą na Nepal można spojrzeć obszerniej, zobaczyć to, czego nie widać z perspektywy stolicy albo popularnego szlaku trekkingowego. To Nepal z innej bajki. W tej bajce Everest, dolina Solo Khumbu, szlaki trekkingowe, Thamel w Kathmandu, czy Lakeside w Pokharze to wobec reszty Nepalu światy równoległe. Bliskie na kilkadziesiąt kilometrów, ale odległe w każdej innej perspektywie tak bardzo, jak tylko może się wydawać.

IMG_9104-7

IMG_9074-4

IMG_9055-2

Dolina szklanych domów

Od początku. Wyjeżdżamy z Kathmandu. Stolica. Kontrasty. Skromne, kilku, czasami nawet kilkunastopiętrowe wieżowce obite szkłem majaczą z oddali w raczej monotonnym krajobrazie kolorowych domostw.  Na poziomie ulicy wiele pozbijanych z blachy i drewna ruder. Ze stolicy wyprowadza nas dwupasmówka – rzecz w Nepalu niespotykana. Gładki asfalt urywa się zanim naprawdę się zaczął – już za Bhaktapurem, kilkanaście kilometrów od centrum Kathmandu. Wąska nitka to, w standardzie dla tego rejonu świata, batalia o miejsce między ciężarówkami, taksówkami, busami, motocyklami i rowerami. Ryk klaksonu nieprzerwany, ale do tego nasze bębenki już się przyzwyczaiły. Dolina Kathmandu czeka na deszcz – tarasy uprawne wciąż są blado szare, ale już wre na nich praca. Wyższy status mieszkańców doliny widać w detalach – większej ilości prywatnych samochodów, motocyklów, ale też w obrazkach z codzienności – znacznie większej dzieciaków leci rano do wielu rozsianych po okolicy prywatnych szkół.

IMG_9351-5

IMG_9365-7

IMG_9417-Edit-11

Kilkadziesiąt kilometrów dalej wspinamy się po japońskim cudzie inżynierii drogowej. Bo w Nepalu – kraju bez zaplecza, know-how, inwestora, wreszcie przeżartego korupcją – trzeba było Japonii, by wybudować BP Highway. Budowa trwała 22 lata. Tak, 22 lata. Z pomocą inżynierów, technologii i mocnej pozycji japońskiego jena oblewano betonem masywy górskie. Droga ma wytrzymać nieustannie drgającą nepalską ziemię. Serpentyny robią wrażenie. Na nas. Bo na kierowcach chyba nie. Rozpędzone autobusy wchodzą w ciasne zakręty mijając się o centymetry.

IMG_9401-10

IMG_9330-3

Z dołu mniej widać

W dole horyzont znika. Jest płasko. Terai. A właściwie Pas Teraiu, bo tak o nim mówią lokalesi, to przyklejony do Himalajów pas nizin, żyznych, porośniętych trawami i gęstymi lasami, stanowi obszar, który jest podobno idealny dla rolnictwa – górskie rzeki tutaj właśnie zwalniają i rozlewają się po okolicy. Wysokie temperatury utrzymują się niemal cały rok. Raj? – Z jednej strony okrada nas rząd. Korupcja. Policja. Każdy czegoś chce. Z drugiej, okradają nas Indie, które są kilkadziesiąt kilometrów stąd – opowiada starszy mieszkaniec Teraiu, u którego pijemy południową herbatę. Taki zwyczaj. Opowiada o ostatniej blokadzie, która potężnie wstrząsnęła nepalską ekonomią. Ale antagonizmy między lokalesami a Indiami są znacznie głębsze i sięgają wielu lat wstecz.

IMG_9489-4

IMG_9470-2

IMG_9508-2

Ostrym zjazdem na niziny BP Highway kończy swój bieg, choć to nie koniec opowieści. Teraz ku granicy z Indiami jedziemy Mahendra Highway, drogą, która przecina niziny Nepalu z zachodu na wschód. Dojeżdżamy do wsi w której mieszka Milendra. To, że się tu zatrzymujemy to przypadek. Po prostu kątem oka spostrzegłem skromną świątynie, w której cieniu mogliśmy chwilę odpocząć. Chwilę później, gdy dostaliśmy pierwszą mleczną herbatę, było przy nas już kilkanaście dzieciaków. Dzieciaków, bo starsi subtelnie spozierali z daleka, albo w ogóle nie podchodzili. Milendra to lokalny aktywista. – Chodzi o rozwój, żeby coś z tym miejscem zrobić, żeby więcej dzieciaków chodziło do szkoły, żebyśmy mieli lepszą pracę – opowiada. Rozumiem go. Takich historii na przestrzeni naszych dwóch podróży przez Nepal słyszeliśmy już mnóstwo. Łącznie z desperacką próbą oddania nam do wychowania w Europie córki właścicieli skromego hoteliku w zachodnim Nepalu.
-Wiesz, trochę nie czuje się autorytetem, żeby Was, mieszkańców, edukować albo pouczać – mówię, próbując odnaleźć się w tej sytuacji. – To nie jest problem. Ważne, że jesteś biały. I że będziesz mówił do nich po angielsku. Wtedy posłuchają – odpowiada Milendra. Radzę mu, by próbował się skontatkować z zachodnimi organizacjami pomocowymi, żeby tu wysłali swoich ludzi, albo wolontariuszy. Że my, tu, to żadni eksperci, żaden kaganek cywilizacji, że to nie tak, że raczej my się chcemy czegoś dowiedzieć od Was. – Zobaczysz. Jesteście biali. To wystarczy – idzie w zaparte. Ostatecznym argumentem jest nasza wygasająca wiza – musimy szybciej opuścić Nepal. Nie zostaniemy. Rozstajemy się w przyjaznym uścisku, mimo, iż chłopaka pozostawiamy rozczarowanego. Za moment prawdopodobnie podzieli los swoich kumpli – wyleci na czarno pracować w Emiratach, Malezji albo do Chin. Jeżeli będzie miał farta – zarobi na samochód, którym będzie tu pracował. Albo na studia. Jeżeli nie, ulegnie wypadkowi w nieludzkich warunkach, w jakich pracują Nepalczycy. Taka jest rzeczywistość Teraiu. Stąd nie widać Himalajów.

IMG_9532-4

IMG_9515-2-2

IMG_9443-14

IMG_9326-6

IMG_9389-2

IMG_9314-4

Andrzej Brandt

Pasjonat długich włóczęg rowerowych, wielodniowych trekkingów i mikroprzygód. Nie preferuje żadnej dysycpliny , dlatego sporadycznie bawi się w sport, biega uliczne maratony i górskie ultra. Lubi chipsy o smaku zielonej cebulki, herbatę w schronisku i żelki na szczycie.

Leave a Reply