Skip to main content

W szerokim wachlarzu trekkingowych szlaków w Himalajach trek dookoła Annapurny ma status porównywalny do wejścia w japonkach na Giewont. Znaczy, że jest stosunkowo łatwy, że jest tłoczny i – co najważniejsze – że wszystko jest fajnie, dopóki jest fajnie. A nie zawsze jest fajnie. Naszą przygodę z Annapurną opowiadamy zdjęciami. Bo to cholernie widokówkowy szlak jest.

Trekking-dookola-annapurny

Zacznijmy od tego, że grubo ponad pół tysiąca zdjęć z pierwszych dni treku poszło w cholerę, gdy karta SD w Canonie odmówiła współpracy. Ot tak. Po prostu. Aparat zawieszony na szyi, fota co zakręt, bo akurat szliśmy wąskim, kamiennym przesmykiem przez jedną z wiosek, a ta odsłaniała kapitalne kadry i nagle… koniec. Error. Białymi literami na czarnym ekranie. Padła. To jedno z tych wydarzeń, które nigdy się zdarza, aż się zdarzy. I wtedy jest biadolenie. Karta jest już w Polsce, będziemy z pomocą majstrów odzyskiwać dane. Trzymajcie kciuki.

Trekking-dookola-annapurny

Pamięć karty tylko potwierdzała generalne wrażenie, jakie wbija się człowiekowi już na samym początku – Kurde balans, ale to duże, ale to piękne! Szyja boli od zadzierania łba pod samo niebo. Tak mniej więcej do Chame (2700mnpm) głęboko wyrzeźbiony przez rzekę Marshyangdi kanion tworzy niemal klaustrofobiczny klimat – zawieszone dookoła ściany osaczają, a wzrok nie może zaczepić krańca tych gigantycznych gór.

Trekking-dookola-annapurny

Im wyżej, tym lepiej. Szyja wciąż boli, bo zalesione i skaliste granie ustępują widokowi na podmiot główny tegoż treku – masyw Annapurny. Skała, lód i śnieg. I czepce kurzaw na szczytach. Himalaje jak jasna cholera. Aż oczy bolą od patrzenia.

Trekking-dookola-annapurny

Normalnie w górach, gdy jestem z Kasią, pot zalewa mi oczy i szczypie paskudnie, bo z Kasią – musicie to wiedzieć – lekko się nie idzie. Dziewczę pruje do przodu, jak poparzona. Goni, a ja dyszę z tyłu, łypiąc spode łba. Ale nie tym razem. Nie szliśmy bowiem sami. Na część treku dołączyli do nas mój ojciec i brat. Brat szedł na kodach, znaczy podwoził się jeepami (ściemniał, że biodro kontuzjowane), za to ojciec był znakomitą przeciwwagą dla Kasi. Tam bowiem, gdzie zza chmur przerzedzał się jakiś kosmiczny widok na Annapurnę „którąśtam” (sami straciliśmy rachubę, czy patrzymy na II, III, IV czy może Manaslu), zarządzał – czas na herbatkę! Okazji nie brakuje, bo szlak obsadzony jest gęsto punktami gastronomicznymi. Herbata to standard, ale oferta czasem przytłaczała – od burgerów z frytkami przez falafele aż do lazani, spaghetii i pizz. Szukacie klimatu dziczy i oddalenia od cywilizacji? Annapurna nie będzie dobrym rozwiązaniem.

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Po wschodniej stronie masywu szlak można sobie całkowicie odpuścić na rzecz wygodnej drogi szutrowej. Opuszczamy szlak często spadający niżej, by zaraz mozolnie się wspinać na górę na rzecz spokojnie wybitej w zboczu drogi, która lekkim gradientem wspina się do góry. Wzdłuż tej drogi idą linie napięcia elektrycznego. Jeszcze gdzie indziej przez szlak przechodzą potężne, o metrowej średnicy, rury – to z kolei niewielkie elektrownie wodne. Jeszcze gdzie indziej, w krajobrazie kamiennych domostw wyrasta stacja przekaźnikowa. W oczobitnym, czerwonobiałym kamuflażu. Cywilizacja. Normalna sprawa – w dolinach przez które przechodzi szlak mieszka ponad 100 tys. Nepalczyków. Drugie tyle rokrocznie przewala się przez trekking. Nic dziwnego, że ludzie chcą żyć w tym – bądź, co bądź – niegościnnym landszafcie z większym komfortem.

Trekking-dookola-annapurny

Czasem jednak pogoń za turystą schodzi w absurdalne rejony. Jak na przykład w Upper Pisang, położonym na wysokości około 3300 mnpm. Wioska w klasycznej, kamiennej zabudowie z elementami drewnianych wstawek. Z daleka zabudowań w zasadzie nie widać, bo wbite w zbocza niemal się z nim zlewają. Dopóki ktoś nie wpadł na pomysł, żeby cały ogromny hotel odwalić w różu. W różu. Gigantyczny, jak na ten kontekst, budynek. Róż i biel. Efekt? My spaliśmy w kamiennym hoteliku kilkadziesiąt metrów obok. Nie widzieliśmy żadnego turysty, który by się w tym różu zatrzymał. Nawet duża niemiecka wycieczka wybrała skromny, zabudowany kamieniem hotelik ukryty gdzieś w wąskiej uliczce.

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Pisałem już, że Annapurna to łatwy szlak dopóki jest fajnie? No więc w Upper Pisang przestało być fajnie. Jakoś tak, cholera, odpychająco wyglądał ten talerz smażonego ryżu na którym ktoś nie domył resztek z poprzedniego obiadu. Ale zjadłem, bo w górach wsysam wszystko, co mi podłoży się pod twarz. No i mnie położyło. Pierwszy dzień – gorączka, biegunka, wymioty. Spoko, myślę sobie. Azjatycki standard. Drugi dzień bez zmian, ale wyszedłem już dalej niż 10 metrów od kibla. Dzień trzeci – idę, ale przyjmuję tylko ryż. I zaraz wydalam.

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trzeciego dnia podchodzimy pod 4200 mnpm. Noc mam nieprzespaną. Brzuch wierci. Chodzę jak cień, z blado-zielonkawą twarzą. Czwarty dzień – 4990 mnpm. Dookoła nieziemskie widoki, ale moim horyzontem jest przejść z jednego hoteliku do drugiego i paść pod grubą warstwą kołder i śpiworów. Wypić herbatę. Zjeść ryż. I nie zwrócić. Gdy docieramy pod 5000 mnpm mój organizm zaczyna działać automatycznie. Idę na adrenalinie, bo energii nie mam w sobie żadnej.

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Piątego dnia zatrucia nie czuję różnicy, ale ekscytacja wejściem na przełęcz pcha wypluty i pusty organizm do przodu. Z najwyższego obozu pierwsi wychodzą już o 5 nad ranem. My spokojnie opuszczamy murowany pokoik około siódmej. W nocy spadł śnieg i cały szaro – skalny krajobraz zabarwił się niewielką warstewką bieli. Idziemy po mocno ubitej ścieżce, mijając kolejne grupki. Śmieszy nas dysonans, swoisty dla najbardziej obleganych szlaków w Nepalu – zachodni turyści w markowych ciuchach gore-texowych, z raczkami, kijami trekkingowymi, wyrafinowanym sprzętem GPS, himalajskim obuwiem, puchem i całym tym sztafażem profesjonalnej wyrypy w górach najwyższych a obok Nepalczycy. W dziurawych adidaskach, z wełnianą czapką w kolorach reggae, podróbami Ray Ban’ów, fajką w zębach, rozpiętą kurtałką skórzaną wyglądają jak tuziny ziomków z Kathmandu, którzy każdego wieczoru wciskali nam haszysz. Ci turyści pchają się na przełęcz z patosem szczytowania na Evereście, mozolnie drepcząc krok za kroczkiem. Krok Nepalczyków jest luźny, pewny, płuca spokojnie wciągają kolejną fajkę, nic sobie nie robiąc z rozrzedzonego powietrza. Dla naszych współtowarzyszy przełęcz to powód do płaczu, to ich osobisty szczyt możliwości. My przybijamy sobie piątkę z Kasią, robimy dwie fotki i po pięciu minutach spadamy na dół.

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Jeden obraz z podejścia utkwił mi w pamięci. Gdzieś na 5200-5300 mijamy starszą kobietę, która samotnie robi szlak. Wyszła na przełęcz z pewnością znacznie wcześniej od nas. Przysiada na kamieniu. Nie jest w stanie nawet odpowiedzieć na szczątkowe pozdrowienie. Ciężko wdycha i wydycha powietrze. Kilkanaście metrów wyżej nepalski przewodnik zatrzymuje swoją klientkę i każe jej zaczekać. Nawołuje do starszejpPani. Idąc dalej widzimy, że czeka na nią. Nie musi, to nie jego klientka, ale czeka. Interesuje się. Na pewno jej nie zostawił. Można z treku dookoła Annapurny szydzić – czasami nie bez powodów – że to czcza komercha, że banał, ale Nepalczycy w górach, odkąd pamiętam, zawsze pomagali. Zawsze. W 2012 roku, gdy dochodziliśmy pod Annapurnę Base Camp też miałem problemy z żołądkiem, też się interesowali, dawali leki, chcieli pomóc.

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Trekking-dookola-annapurny

Dzień z przełęczą kończymy ponad 20 kilometrów dalej, przeszło 2800 metrów niżej. W dolinie rzeki Kali Gandaki wali deszcz. Chmury wiszą nisko, a nasze uda płoną od zbyt szybkiego zejścia. W portfelu mamy kilka dolców, więc musimy gnać do najbliższego bankomatu. Bankomat wieczorem już (oczywiście!) nieczynny. Obiecuje przemiłej pani w hoteliku, że zapłacę rano, jak tylko Machapuchre Bank otworzy swe podwoje. Otwiera o pół do dziesiątej. Tyle, że bankomat „out of order”. – To już od tygodnia – dopowiada ochroniarz widząc moją rzednącą minę. – Ale jest jeszcze jeden. Biegnę, lecę. Działa. Ale nie wypłaca. Po prostu. Blokuje mi jedną kartę. Druga nie działa. W końcu pada prąd. Siadam zobojętniały na stopniach. Niemieccy trekkerzy rzucają w powietrze kilka scheisse, bo chłopaki wyzerowali portfele, a przed nimi jeszcze dobry tydzień marszu. Idę do hotelu, mijam właścicielkę. Pytam, czy orientacyjnie jest w stanie powiedzieć, kiedy wróci do nas elektryczność. – Teraz jest, ale pewnie na moment. Lecę jak głupi. Szefu przy bankomacie stopuje mnie. – Się włącza – blokuje wejście. Bankomat, bez cienia ściemy, włącza się z dźwiękiem modemu TPsy z lat 90’tych. Serio. Buczy, nagrzewa się, a dookoła niego dobrych kilkanaście osób wnosi modły, by działał. Działa. Wypłaca nepalskie rupie. Moment później łapiemy autobus jadący do Pokhary i kończymy przygodę z Annapurną, której – defacto – nie widzieliśmy ani razu. Ośmiotysięcznik zasłonił się swoimi mniejszymi pobratymcami, a później nisko zawieszonymi chmurami.

Andrzej Brandt

Pasjonat długich włóczęg rowerowych, wielodniowych trekkingów i mikroprzygód. Nie preferuje żadnej dysycpliny , dlatego sporadycznie bawi się w sport, biega uliczne maratony i górskie ultra. Lubi chipsy o smaku zielonej cebulki, herbatę w schronisku i żelki na szczycie.

5 komentarzy

  • Filip Mision pisze:

    Powodzenia! Gdzie teraz jesteście?

  • ssandrass pisze:

    Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
    Za to, że jeszcze raz zabraliście mnie w to piękne miejsce. Trekking wokół Annapurny to jedno z najlepszych doświadczeń w moim życiu. No i te widoki!
    Podziwiam, że zrobiliście to z zatruciem pokarmowym – za mną ciągnęło się ono z Indii przez dwa miesiące, znam ten ból i za nic nie zrobiłabym tego trekkingu!

    • Andrzej Brandt pisze:

      🙂 W to miejsce zawsze jest fajnie wrócić na zdjęciach!
      Trekkingu z biegunką też już bym więcej nie próbował

  • Hej! A ta ciężarówka to gdzie była?

Leave a Reply