Można powiedzieć, że jedzenie w Laosie to była dla nas powtórka z rozrywki. Poza nielicznymi wyjątkami, większość dań była nam już znana. Nie ma się co dziwić – kuchnie całych Indochin wzajemnie się przenikają, a smaki, choć różnią się subtelnie bazują na tych samych składnikach.
W Laosie mieliśmy wakacje. Tak jakoś wyszło, że prawie połowę naszego pobytu przeznaczyliśmy na błogie lenistwo, a to – szczególnie w centrach turystycznych – sprzyja kulinarnym ekscesom. Jedliśmy dużo, często i dobrze. Byłoby idealnie, gdyby nie towarzyszyły temu wyrzuty sumienia z powodu topniejącego stanu konta – jedzenie w Laosie jest zaskakująco drogie!
Ale Laos ma coś, czego nie ma Birma ani Tajlandia – bagietki i naleśniki. A musicie wiedzieć, że bagietka po diecie wyłącznie ryżowej smakuje naprawdę wybornie. Francuska spuścizna kolonializmu to też słynne crepes. W kilkudziesięciu wariantach – na słodko i słono. Z owocami, dżemem, nutellą, masłem orzechowym albo z boczkiem, pieczarkami, serem, cebulą, kiełbaskami. Całkiem tanie i dostępne na każdym kroku. Zabójczo dobre!

Wybór jest naprawdę ciężki!

Naleśniki smażone na wielkiej blasze. Ten akurat z bananami i mlekiem kondensowanym
Flagowym daniem Laosu jest Larb (albo Laap), czyli mielone mięso podawane z dużą ilością mięty i kolendry. Mam mieszane uczucia – smak mięty jest na tyle intensywny, że skutecznie maskuje wszystkie pozostałe składniki. Nie wiem, czy o taki efekt chodziło, ale po jednorazowej próbie więcej laapu nie zamówiłam.

Gęsta zupa rybna. Kolejny laotański specjał

Grillowana ryba z Mekongu. Mistrzostwo świata i smak, którego nie można przegapić będąc w Luang Prabang
Bo Laos to też oczywiście mnóstwo mięsa. Dodawane praktycznie do każdego dania. Tu nie ma czegoś takiego jak ryż z warzywami. Jest ryż z warzywami i mięsem. Warzywne szaszłyki? Zapomnijcie. Za to cała masa kiełbasek. Grillowanych, gotowanych, smażonych. Na ciepło, na zimno, zawsze na szybko. Jedynym miejscem, w którym mogliśmy najeść się wegetariańskich potraw był bufet na targu w Luang Prabang. Za dwa dolary napełnialiśmy sobie michy ziemniaczkami, fasolką, szparagami, dynią, owocami, kluskami i ryżem. Zdecydowanie najlepsza i najtańsza opcja obiadowa.
W Laosie króluje też sticky rice, czyli gotowany na parze, kleisty ryż. Przygotowywany i podawany w bambusowych koszyczkach jest dodatkiem do mięs, sałatek, a nawet zup. Dla nas najlepszy w wariancie na słodko – z mango i mlekiem kokosowym. Smak, za którym będziemy długo tęsknić. Chyba najlepszy deser w południowo-wschodniej Azji!
A jak deser, to też pączki – z marmoladą w środku, albo oponki w posypką.

Małe naleśniki z mleka kokosowego. Podawane na ciepło na podstawce z liści palmowca
Co do picia? Kawa! Tak, Laotańczycy piją dużo kawy. Czarnej i mocnej. Dla mnie za mocnej, więc wymiękałam. Jeśli alkohol to Lao Beer, ponoć najlepsze piwo w Azji. Ja tam nie wiem, piwo jak piwo.

Soki owocowe to już tradycja, nie ma się co rozpisywać
Cała reszta to południowo-azjatycki standard. Nocne targi, szaszłyki, sushi, sajgonki, tajskie pad thaie. No i nieśmiertelny fried rice, zawsze i wszędzie.

A na koniec bonus. Szczura? Wiewiórkę? A może świerszcza?
Co jest na ostatnim zdjęciu? Co to za pieczone stwory? 🙂
No cóż, stuprocentowej pewności nie mam, ale zgaduję, że wiewiórki;)