To nie jest fajne miasto. Istnieje niewiele powodów, dla których należałoby mu poświęcić więcej niż jeden dzień. A nawet ten jeden dzień to w większości ogarnianie się przed wyjazdem w Pamir. Dushanbe, tadżycka stolica, kiedyś Stalinabad to dziś miejsce tranzytowe, przesiadkowe. Z samolotu do dżipa, albo tylko po to, by poskładać rower, narobić zapasów i pojechać dalej. Trzeba więc poskrobać, by się doszukać, wychodzić kilometry, przesiedzieć w czajowniach tuzin godzin, pogadać, poczytać, zgubić się w regularnej siatce sowieckich osiedli. I zobaczyć Dushanbe od środka, jako najbardziej widzialny efekt zderzenia perskiej tożsamości Tadżyków, sześciu dekad intensywnej sowietyzacji i dwudziestu dwóch lat rządów Emomaiła Rahmona, tadżyckiego kacyka o nieposkromionej i ostentacyjnej budowlanej megalomanii.
Z tej kolizji wyłania się obraz nieoczywistego pomieszania, kontrastów i drobnych, ukrytych zachwytów. Chodźcie z nami na długi spacer po Dushanbe.
Zieleń i Rudaki, czyli miasto pod parasolem
Kręgosłup, oś główna, gruba krecha dzieląca miasto w linii wschód – zachód. Aleja Rudakiego to płuca Dushanbe – szeroka na sześć pasów ruchu ulica obsadzona jest po dwóch stronach gęstą palisadą starych drzew, a w części południowej kierunki ruchu oddzielone są kolejnymi szpalerami drzew i alejką dla pieszych. Tą główną arterią miasta toczy się codziennie potężna ilość samochodów, ale… w ogóle tego nie czuć. To znaczy, rzecz jasna, słychać, ale wystarczy wejść na alejkę dla pieszych, by poczuć się jak w rozległym parku. Powrót do rzeczywistości jest błyskawiczny – przejścia dla pieszych to niebezpieczna gra z agresją stołecznych taksówkarzy. Taksiarzy jest na pęczki, jeżdżą w zwykłych, nieoznakowanych samochodach. Klientów zaś jest trochę mniej i ich rywalizacja bywa bardzo żywiołowa. Trzeba uważać.
Aleja Rudakiego to nie jedyny fragment zieleni w Dushanbe. Cała stolica jest nieregularnie poszatkowana kwartałami parków, skwerów i ulic obsadzonych szpalerami drzew. Zieleń jest wszędzie, co ma w naturalny sposób utrzymywać ulice pod gęstym, żywym parasolem cienia w ekstremalnie ciepłych miesiącach lata.
Jednym z większych spłachetków zieleni jest Ogród Botaniczny. Potężny pas krzewów, drzew i parkowych alejek ciągnie się w północno- wschodniej części miasta przez ponad dwa i pół kilometra. Tu młode pary przed ślubem robią sesje zdjęciowe, to też tu odbywają się coroczne, tadżyckie „dożynki”. Będąc w parku mogliśmy tego dnia podejrzeć celebracje różnorodności plonów. Były najokazalsze winogrona, dynie, jabłka i wszystko, co rodzi tadżycka ziemia. Były też ludowe stroje z całego kraju.
Rudaki to postać ikoniczna dla Centralnej Azji. W najmocniejszy sposób perskiego poetę sprzed tysiąca lat zawłaszczają Tadżykowie, ale prawa do jego spuścizny roszczą też Uzbecy i częsciowo Kazachowie. Wszystko dlatego, że Rudaki żył i tworzył w czasach, kiedy o terytorialnych podziałach Centralnej Azji nie było mowy – urodził się w miejscowości leżącej na północy Tadżykistanu, ale mieszkał i tworzył w Samarkandzie, dziś największej atrakcji turystycznej Uzbekistanu (zamieszkanej, de facto, w większości przez Tadżyków). Pomniki Rudakiego stoją w każdym liczącym się miasteczku i mieście Tadżykistanu. Władze hołubią go jak mogą. Dlatego gdy upadał Związek Radziecki, Dushanbe zaadaptowało reprezentacyjną ulicę właśnie dla Rudakiego. Perski poeta zastąpił, co nie zaskakuje, Lenina. Chwilę później, w 1995 roku, to właśnie w Dushanbe z potężnego cokołu spadł pierwszy w Centralnej Azji pomnik Lenina. Usytuowany zresztą przy Alei Rudakiego.
Monumentalny Rahmon
Szpikulec dziurawiący niebo widać już z odległości dwudziestu kilometrów. Gdy dotrze się do centrum nie sposób go nie zauważyć. Wychyla się zza budynków, wpada w oczy zawsze, gdy lekko podniesie się głowę. Jest wielki, jest gigantyczny. Jest najwyższy. To znaczy… był. Od dwóch lat liczący sobie 165 metrów maszt z flagą Tadżykistanu nie dzierży już miana najwyższego na świecie. Czołowe miejsce w Księdze Rekordów Guinessa przejęła Arabia Saudyjska, ale wyścig o utrwalenie wielkości narodowej dumy (rzekomo) i ego rządzącego (częściej) trwa nadal. Maszt tadżycki góruje nad Dushanbe, ale gigantyczna płachta z rzadka ma okazję falować dumnie nad stolicą. Wiatry, jeżeli już wieją, ledwie unoszą rogi gigantycznej płachty materiału. Ale Emomaił Rahmon, tadżycki prezydent o dwudziestodwuletnim stażu na stanowisku, flagą się chwali, podkreśla jej wkład w utrwalanie narodowej dumy. Dookoła masztu prężą się kolejne przejawy megalomanii Rahmona – Narodowa Biblioteka świecąca pustkami (rzekomo w całym Tadżykistanie nie ma tylu książek, by wypełnić przepastne przestrzenie budynku), budynki rządowej administracji i sama siedziba Prezydenta. Pałac Narodu to kolos większy od Pałacu Buckingham. To tu rządzi Emomaił Rahmon i tu przyjmuje gości. Budynki okalają potężny park, tworząc przyjemny kontekst do podziwiania tadżyckiej dumy. Wszystko mieści się przy Alei Rudakiego, więc w moment jesteśmy znów na głównej osi miasta.
Wielkość Rahmona nie ogranicza się jednak li tylko do budynków. Na każdej niemal ulicy, na rogach skrzyżowań, na fasadach roi się od wielkich plakatów z popiersiem Emomaiła. Prezydent ściska rękę Putinowi, Prezydent patrzy w przyszłość, podczas gdy dookoła wzlatują do nieba gołębie. Wreszcie prezydent biega w dresie lub spogląda na kraj na pięknym polu makowym. Wszystko dlatego, że Emomaił Rahmon od roku nie jest już tylko prezydentem. Jest – cytuję – przywódcą narodu oraz twórcą pokoju i jedności narodowej Tadżykistanu.
Rudaki od momentu uzyskania przez Tadżykistan niepodległości stały się wizytówką zmian. Młode republiki – czy to w Polsce, czy tysiące kilometrów dalej w Centralnej Azji – zgodnie zrzucały jarzmo Sojuza z charakterystycznym dla siebie „wrzaskiem w przestrzeni”, jak określił to Piotr Sarzyński, tytułując w ten sposób książkę o polskiej architektonicznej brzydocie. Ten wrzask to przede wszystkim indywidualistyczne zerwanie z kontekstem. Na Rudakach zbudowano coś, co Tadżycy zwykli nazywać „torcikiem”.
Budynek łączy wszystkie możliwe style, a wisienką na torcie jest pistacjowa korona, która z daleka wygląda jak nieporadna dobudówka. Dushanbe Plaza – tak, nazwa też musi być mocna – miały być biznesową wizytówką nowego oblicza stolicy. Są obiektem kpin, ale swój komercyjny efekt osiągnęły. Podobnych budynków – z pokracznymi przeszkleniami fasad, mnogością zdobników i efekciarskiego przepychu – nie brakuje. Dlatego warto z Rudaków zejść. Najlepiej w któreś ze starych osiedli.
Ładnie, ale źle. W efekcie brzydko
– Zimą ocieplamy od wewnątrz, bo to wszystko nieszczelne i stare. Latem zaś upał jest nie do wytrzymania. Stoję w mieszkaniu Renata, tadżyka, który dorabia sobie serwisując rowery. Trzy pokoje w schemacie litery T z dużym korytarzem. W czteropiętrowym bloku zbudowanym za wczesnego Sojuza, który pewnie mógłby stanowić ikonę architektury soc-modernizmu. Gdyby nie to, że – jak ZSRR długi i szeroki – projektowano dobrze, ale wykonywano fatalnie. Byle taniej i szybciej, pół-środkami, materiałami gorszego sortu. Dlatego z dobrej idei mieszkania dostosowanego do potężnych upałów i srogich zim nie zostało nic. Mieszkańcy modyfikują więc swe mieszkania jak mogą. – Bubel po prostu – podsumowuje Renat. Swoją drogą to bardzo ciekawa postać. Jest starszym trenerem tadżyckiej reprezentacji kolarzy szosowych, jest też ich mechanikiem, fizjoterapeutą i menedżerem. Za Sojuza latał do Polski na Wyścig Pokoju, gdzie serwisował rowery. Z Polski przywiózł syte wiązanki przekleństw, którymi dzielili się z nim nasi ówcześni mistrzowie ;).
W mieście sporo jest porozrzucanych perełek modernizmu. Nowa władza nie jest im przychylna, więc socjalistyczne kolosy zwykle niszczeją, czasami są po prostu wyburzane pod nowe inwestycje. Jest cyrk, skalą dużo mniejszy od naszego Spodka, ale podobnego w funkcji.
Jest Kohi Wahdat, czyli Pałac Jedności Narodowej.
Na wschodnich obrzeżach miasta jest zaś nieczynna już stacja kolejki górskiej. Odważna bryła przyjemnie komponuje się z krajobrazem.
Pradziwe centrum, czyli Bazar
Budynki budynkami. Rudaki Rudakami. Ale wejdźmy do samego rdzenia. Do Bazaru. Zielony Bazar to tętniące centrum Dushanbe. Na kwartale ulic rozlokowano kilkuset sprzedawców, między którymi dziennie przewija się kilkanaście tysięcy osób. Można usiąść przy czaju, talerzu plowu i popatrzeć na tę krzątaninę. Można spróbować potargować się ze sprzedawcami albo zwyczajnie pogadać. Albo po prostu przez dobrą godzinę błądzić alejkami. Rzecz jasna, to już nie jest bazar, o jakim myślimy na trasie Jedwabnego Szlaku. Jedwab, materiały najpiękniejsze i najcenniejsze wyprowadziły się do luksusowych butików zostawiając boksy importerom chińszczyzny. Skromną pozostałością po kunszcie lokalnych twórców są niewielkie zakłady krawieckie, gdzie skulone przy maszynach Panie tworzą na zamówienie małe modowe dzieła sztuki.
Fajans, piękny fajans!
Nie Adidas, ale Adibas na przykład. Albo nie scyzorok szwajcarski Victorinox, tylko Vitoriox. Tańszy, podrabiany zamiennik. Tak rozumiałem słowo fajans. Szajs zwykły. Otóż nieprawda. W Centralnej Azji Związek Radziecki próbował nawiązać w budownictwie do lokalnych wzorców. Rodziły się z tego czasami dziwaczne, czasami pokraczne związki. W Dushanbe mnóstwo bloków mieszkalnych obito przepięknymi fajansowymi mozaikami, które żeniły perskie symbole tadżyckiej tożsamości z… ideologią komunizmu.
Fajans doskonale znosi lokalny klimat, nie tracąc nic z żywych, nasyconych kolorów w palącym słońcu. Oczyszcza się łatwo i samoistnie.
Mozaika fajansowa w prostej linii wywodzi się z muzułmańskich meczetów. To tu turkus tworzy z indygo wzór chyba najbardziej charakterystyczny dla Jedwabnego Szlaku.
Porzućmy na chwilę Rudaki, sowieckie osiedla i zieleń stolicy. Podejdźmy na obrzeża miasta. Najlepiej na chwilę wspiąć się na jedno z okalających Dushanbe wzgórz i spojrzeć na miasto z góry. Stąd widać, jakie jest… niewielkie. Do lat dwudziestych ubiegłego wieku Dushanbe było zaledwie kiszlakiem, czyli wioską, słynącą z organizowanego co tydzień w poniedziałek targu (Dushanbe po tadżycku to właśnie poniedziałek). Przedmieścia są ciasnymi, powikłanymi uliczkami. Domostwa schowane za wielkimi i grubymi murami otaczają szczelnie niewielkie podwórka. Miejsca jest niewiele, na tyle, że dzieciarnia kopie piłkę i jeździ rowerami na ulicach. Są nieśmiertelne w testowaniu swojego angielskiego „Hello! How are you!”. Nieustannie.
Z Dushanbe żegnamy się zachodem słońca nad monumentalnym godłem Tadżykistanu. Następnego dnia wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy dalej, do Uzbekistanu.
Z takim talentem fotograficznym i reporterskim potrafiłbyś zapewne sprawić, że zapragnałbym pojechać do Sosnowca gdybyś o nim napisał.