Skip to main content

Tak ze czterdzieści osób. Każda jedna ze smartfonem w ręku i każdy wycelowany w nas. Co za absurdalna sytuacja. Kasi poluzowało się koło, więc zatrzymaliśmy się na poboczu asfaltowej drogi. Nie minęła minuta, gdy kordon mieszkańców wioski otoczył nas na tyle szczelnie, że musieliśmy się przepychać, żeby się z niego wydostać. – Mogę prosić o zdjęcie? – pyta jeden z młodszych Hindusów, ale na odpowiedź nie czeka. Wbija się między nas, gdy my próbujemy docisnąć poluzowany zacisk koła. – Nie, żadnych zdjęć – odbijam do gościa, ale ten w zaparte pozuje do selfie ze swoim gigantycznym telefonem. Irytuję się, rzucam w tłum, że cholera, dajcie luz, nie napierajcie tak, ale to jak grochem o ścianę. Kolejne osoby się do nas tulą i cykają selfie. Gdzieś z tyłu starsza pani w okularach z denkami od słoików wyciąga zza kolorowego sari pięciocalowego samsunga i odpala serię fot. – Zepsuł się? Pomóc Wam? – pyta inny młody Hindus, który zdążył już nas obfotować. – Nie. Damy radę – rzucam, ale gość już przy rowerach, już łapie za koło. – Kasia, dość, spadamy stąd. Kilkaset metrów dalej, gdy chcę w spokoju obejrzeć koło, powtórka z rozrywki.

Innym razem Hindus zaczyna się za nas modlić. Nie, nie ma kropki na czole ani pomarańczowego wdzianka pielgrzyma sadhu. Ma gładko wyprasowaną koszulę, spodnie w kancik i nienaganną angielszczyznę. Na ramieniu neseser, z pewnością wraca z kościoła, bo to przecież niedziela. To baptysta, misjonarz. Zobaczył nas i za moment rozpoczął długą modlitwę, w której dziękował Bogu za to, że tu jesteśmy i poprosił o dalsze łaski, szczególnie zaś o bezpieczną noc w hotelu, przed którym staliśmy. Zmówił, uścisnął ręce, rzucił coś, że Bóg nas ma w swojej opiece i poszedł dalej.

– Takie są zasady. Żadnych rowerów – szefowi hoteliku nawet brew nie drgnie. Mówi do nas tak, jakby przeganiał irytującą muchę znad głowy. Zza drewnianego kontuaru zdecydował, że a i owszem – pewnie pieniądze na pokój to mamy, ale nie wpuści nas do niego z rowerami. – Zostawcie rowery na ulicy – proponuje. Na ulicy w Darjeeling. Dookoła tysiące ludzi i my mamy tu zostawić nasze rowery? – Tak. – Ale przecież postawimy je na balkonie, nic nie ubrudzą, no przecież to jest pierdoła jakaś – oponuję, ale w tej batalii już przegraliśmy.

Śniadanie. Trochę indiańskich słodyczy i po dwie szklanki czaju – herbaty z mlekiem i przyprawami. Szef ulicznego przybytku, w którym się stołujemy obszedł właśnie okolicę z poranną pudżą, modlitwą z darami dla bóstw hinduskich. Metalowa misa z tlącymi się liśćmi przydymiła pomieszczenie, ale wprowadziła właściciela w nastrój dzielenia się. Najpierw stawia nam talerz owoców, a gdy zbieramy się na rowery dostajemy jeszcze po czekoladowym batoniku. Szef składa ręce, kłania się i życzy szczęśliwej podróży. 

– Porozmawiajmy jak mężczyzna z mężczyzną. Czy mogę się całować z dziewczyną pod wieżą Eiffle’a? – markowy t-shirt, beżowe dżinsy, umodelowana fryzura, ray bany na nosie. Młody jeździ nowym, wypasionym motorem i właśnie towarzyszy nam w drodze przez kolejną z rzędu anonimową wioskę. Jego angielski zdradza dużo godzin przed telewizorem, zachodnią popkulturę ma w małym palcu, słucha dużo amerykańskiego popu, pracuje w IT. – Bo widzisz, u nas za coś takiego możesz iść do więzienia – uwiera go konserwatywne obyczajowo, mimo huraganu globalizacyjnych zmian, społeczeństwo Indii. Odpowiadam, że no jasne, że nikt Tobie uwagi nie zwróci. Zalewa mnie gradem innych pytań. – Czy hinduski są ładniejsze od Europejek? (uważa, że rodzime dziewczyny nie są dość blade). – Czy Hindusi są „hot”? (to pytanie do Kasi). Wreszcie wielki finał. – Mam jeszcze jedno pytanie, jak mężczyzna z mężczyzną. Czy mogę uprawiać seks pod wieżą Eiffle’a?

Kulturka. Pan poczekał aż wszamiemy do końca ryż z kurczakiem, podszedł i zapytał - czy można wspólną fotę?

Kulturka. Pan poczekał aż wszamiemy do końca ryż z kurczakiem, podszedł i zapytał – czy można wspólną fotę?

Wiejskie Indie, Assam

Indie, dzień jak co dzień, Kasia odpowiada na standardowy zestaw pytań - skąd? dokąd? po co? czy to twój mąż?

Indie, dzień jak co dzień, Kasia odpowiada na standardowy zestaw pytań – skąd? dokąd? po co? czy to twój mąż?

Poznajemy się nawzajem. Bo przecież my też cykamy i podglądamy

Poznajemy się nawzajem. Bo przecież my też cykamy i podglądamy

Ostatnie spojrzenie na Darjeeling

Ostatnie spojrzenie na Darjeeling

Miliard różnych Indii

Indie. Anegdotki, historie, przygody i doświadczenia można mnożyć w nieskończoność. Gdy piszę te słowa, jesteśmy na moment przed przekroczeniem granicy z Myanmarem. W głowie cała paleta emocji. Że dobrze, że już koniec tych gorących, zakorkowanych, brudnych, skontrastowanych Indii, tych, w których codziennie zatrzymywało nas kilkadziesiąt osób prosząc, a najczęściej domagając się wspólnego zdjęcia, w których zamiast herbaty dostawaliśmy kawę, zamiast ryżu z warzywami kurczaka, a szefowie hotelików odmawiali nam noclegu, bo nie chcieli bawić się w dodatkowe papierki dla obcokrajowców. Takie, w których opętani manią selfie Hindusi tuzinami się do nas kleili ze smarftonami. Na drugim skraju są te Indie, którymi jesteśmy oczarowani i które już po raz drugi wessały nas na maksa.

To te Indie, w których żadna generalizacja nie jest uprawniona. Weźmy najprostszą informację o Indiach, tę którą można wyczytać w Wikipedii. Indie to kraj hinduizmu. Prawda? W skali kraju tak, ale skala kraju, skala ogólności nigdy się w poznawaniu Indii nie sprawdza. W Nagalandzie, górskim stanie w północno wschodnich Indiach religijną większość stanowią … chrześcijanie. W sąsiadaującym Manipurze baptyści i katolicy są na równi z Hindusami. W Assamie zaś to muzułmanie są najbardziej widoczni. Wraz z religią zmienia się niemal wszystko. Perspektywa rowerowej podróży pozwala takie niuanse doskonale zauważyć.

Tuzinami usiane kapliczki hinduistyczne nagle zniknęły, a nad horyzontem wyrosły kościelne krzyże. Szkoły i uniwersytety przybrały imię świętych, a kobiety już rzadziej widywane były w sari. Dominowała prosta, kontynentalna moda. W przydrożnych garkuchniach induskie thali gdzieś zniknęło, więcej zaś było mięsa. O tyle zmienił się lokalny krajobraz, gdy przekroczyliśmy granicę Assamu z Nagalandem. Dla nas, dla naszej perspektywy na Indie to była rewolucja.

Assam. Hinduizm wszechobecny, chociaż minarety też są widoczne

Assam. Hinduizm wszechobecny, chociaż minarety też są widoczne

A to już Nagaland. I dziesiątki tablic pouczająco edukujących

A to już Nagaland. I dziesiątki tablic pouczająco edukujących

IMG_0385-2

Kolorowe sari, czyli czarujący obraz Indii

Kolorowe sari, czyli czarujący obraz Indii

Asfaltowe dróżki w Assamie

Siliguri, West Bengal

Garkuchnia w Siliguri w Indiach

Ulica. Obraz piękna i nędzy. I smaku.

IMG_9574-3

IMG_0588-2

Assam

W dżungli bez zmian

Hotelik. Późny wieczór. Luksus, bo na ścianie telewizorek. A w nim, na CNN wywiad z Calvinem Kleinem. Tak, tym od majtek, mody i kontrowersyjnych reklam. Podstarzała, wybotoksowana, naciągnięta i karykaturalna twarz przypomina Donatellę Versace. Wywiad przy okazji otwarcia pierwszego ekskluzywnego butiku Calvina Kleina w Indiach. W większości rozmowa o niczym, dziesiątki pustych frazesów, płytkich rozpoznań, ale jedno zdanie zapada mi w pamięć. – Europa jest stara i się skończyła. Stany są stare i też się skończyły. Młodość, energia i pieniądze są tu, w Indiach i Chinach.

Błyskotliwą myśl Calvina Kleina widać w miastach. W Guwahati, centralnym mieście Assamu tysiące robotników wznosi, to, co uchodzi za etykietę nowoczesności – piętrowe biurowce ze szkła. Pną się równo dookoła głównej alei. Na poziomie ulicy życie bez zmian, choć deweloperzy dbają, by śmieć, bezdomny i krowa nie znaleźli się akurat pod jego adresem.

Bez zmian jest też w dżungli. Kilka dni po wyjeździe z Guwahati trafiamy do miasteczka, które jest po prostu „pomiędzy”. Nikt tu nie założył, że ktoś będzie chciał tu znaleźć nocleg. My tymczasem włożyliśmy dziś w nogi ponad 110 kilometrów, złapał nas zmrok i ni cholery nie ruszymy się dalej. Jedziemy więc, jak radzą miejscowi, na policję. W policji komendanta brak, ale jest władająca wybitną angielszczyzną, pani oficer. Pani Oficer chciała by pomóc, bo jest rządowy guest house, ale pozwolenie dla nas to biurokratyczna droga przez mękę. Każe czekać na komendanta. Czekamy. W międzyczasie podchodzą do nas lokalni dziennikarze. Też czekają na komendanta, który – jak opowiadali – pojechał do dżungli. – Bo w tej zacofanej dżungli, gdzieś hen daleko, znowu kogoś zamordowali. Znowu na tle kastowym. Dzień jak co dzień – opowiada jeden z nich. Po dwóch godzinach przyjeżdża komendant. Z obstawą co najmniej 30 żołnierzy pod bronią. Wiozą ciało i podejrzanych. Na nikim nie robi ta sytuacja większego wrażenia. Po prostu. Morderstwo na tle kastowym. Standard wiejskich Indii.

Chwilę później komendant, umęczony długim dniem, wylewnie się z nami wita. W kilkanaście minut załatwia nam miejsce w luksusowym, trzypokojowym apartamencie rządowym. Za równowartość czterech dolarów spędzamy noc w klimatyzowanym, gigantycznym pokoju.

IMG_0650-2

IMG_0654-2

IMG_0661-2

 

przygoda, czyli po co tu jesteśmy

Tymczasem wjazd do Nagalandu to była pierwszorzędna przygoda rowerowa. To był dzień, po który jeździ się na wyprawy rowerowe. Gdy wyjeżdżaliśmy, niebo jeszcze delikatnie przepuszczało słoneczko. Kilkanaście kilometrów później, gdy asfaltowa wąska dróżka zaczęła wzbijać się w górę, stalowe niebo rozpadało się na dobre. Podjeżdżaliśmy kilkadziesiąt kilometrów przez ponad 4 godziny, we mgle, błocie i po rozjechanych drogach. Z nieba lało się nieustannie i tylko krótkie momenty na czaj w garkuchniach nas rozgrzewały. Dookoła nad zielenią gór wznosiły się i opadały mgły. Gdzieś dalej się błyskało. W końcu przemoczeni, zziębnięci, głodni i wypruci z sił do dna dobiliśmy na 1500 mnpm, by paść w zbyt drogim hoteliku i zjeść kopę ryżu z bambusem i kurczakiem. Gdzieś w Kohimie, mieście do którego dobiliśmy, biły dzwony w kościele, co dodawało zupełnego surrealizmu tej sytuacji. Spaliśmy jak zabici.

Indie. Jeszcze tu wrócimy, ale może za jakiś czas.

Kohima z widocznymi kościołami baptystów

Kohima z widocznymi kościołami baptystów

Krótka chwila przerwy od deszczu. Tyłki utytłane błotem, chociaż w sumie cali byliśmy w błocie

Krótka chwila przerwy od deszczu. Tyłki utytłane błotem, chociaż w sumie cali byliśmy w błocie

Monsun już za rogiem

Monsun już za rogiem

Błoto nie tylko nam sprawiało sporo problemów

Błoto nie tylko nam sprawiało sporo problemów

IMG_0776-2

IMG_0782-7

Andrzej Brandt

Pasjonat długich włóczęg rowerowych, wielodniowych trekkingów i mikroprzygód. Nie preferuje żadnej dysycpliny , dlatego sporadycznie bawi się w sport, biega uliczne maratony i górskie ultra. Lubi chipsy o smaku zielonej cebulki, herbatę w schronisku i żelki na szczycie.

2 komentarze

Leave a Reply