Skip to main content

Za początek naszej przygody z outbackiem uznajemy wyjazd z Rockhampton, które pozycjonuje się na turystycznej mapie Australii jako stolica wołowiny. Imponujące, ale my zapamiętamy raczej, że przez to miasto przebiega Zwrotnik Koziorożca. Oficjalnie byliśmy więc w tropikach. Po kilku dniach odpoczynku ruszyliśmy na zachód Capricorn Highway. Zwykło się przyjmować, że autostrada to droga o największym natężeniu ruchu. I o ile na wybrzeżu odcinki, które zmuszeni byliśmy pokonywać autostradą były dla nas prawdziwą zmorą, tak w centrum kontynentu ruch jest znikomy, a momentami zanika całkowicie.

IMG_5126-2

IMG_5032-2

Można powiedzieć, że jesteśmy na półmetku przeprawy przez Red Center. W momencie, w którym piszę te słowa jesteśmy w Mount Isa, największym mieście w regionie, okrzykniętym oazą outbacku. Niecałe dwa tygodnie zajęło nam dotarcie tutaj, i muszę przyznać, że łatwo nie było.

IMG_5130-2

Każdy odradzał nam tę trasę. Kilkanaście osób wróżyło rychłą śmierć na drodze, kiwało sceptycznie głowami „nie macie szans, żeby przejechać przez outback w środku lata”, starsza pani z informacji turystycznej powiedziała, że bez boskiej pomocy do Darwin nie dotrzemy, a trzy kobiety spotkane w Duaringa, miasteczku około 100 km od Rockhampton zgodnie stwierdziły, że jak teraz nie odpuścimy, to wkrótce w państwowej telewizji usłyszą o śmierci polskich rowerzystów. Nie brzmi to zbyt zachęcająco. Że krokodyle, węże, nie ma wody, za gorąco, za długo, bez sensu.

IMG_5097-2

Już po pierwszych kilku dniach poczuliśmy, z czym przyjdzie nam się zmierzyć przez najbliższy miesiąc. Im głębiej wdzieraliśmy się w kontynent, tym dotkliwiej odczuwaliśmy skutki naszej decyzji. Decyzji o wylocie z Darwin, którą podjęliśmy prawie rok temu kupując bilety. Pomyśleliśmy sobie, że będzie to duża przygoda. Dużo większa, niż jazda wyłącznie wzdłuż wybrzeża. Teraz wiemy, że przez to nierozsądne kliknięcie przy zakupie biletów uczyniliśmy ten ostatni miesiąc dosyć nieznośnym.

IMG_5259-2

Jest gorąco. Bardzo gorąco. Kiedy słupek rtęci wskazywał 39 stopni to jeszcze było do przełknięcia. Ale kiedy pojawiła się czwórka na przodzie i temperatury od kilku dni utrzymują się w granicach 44 kresek, nie bardzo wiemy jak się przed tym bronić. A nawet jeśli wiemy, to wszelkie próby okiełznania upału spełzają na niczym. To po prostu nie jest temperatura, przy której można cokolwiek robić. Szukamy wtedy skrawka cienia i przeczekujemy te najgorętsze godziny w ciągu dnia. Zazwyczaj do południa wykręcamy około 80 km, a ostatnie 30-40 po osiemnastej. W międzyczasie po prostu leżymy plackiem. Dosłownie. Leżymy i umieramy z nudów. Bo co można robić codzienne przez siedem godzin, kiedy w promieniu kilkuset kilometrów nie ma dosłownie nic? Kiedy upał jest tak nieznośny, że nie ma się ochoty kiwnąć palcem. Jeśli, szczęśliwym trafem, na miejscu postoju jest woda, to leżymy i pijemy. Wlewamy w siebie po kilkanaście litrów wody dziennie, a i tak ciągle towarzyszy nam uczucie pragnienia.

IMG_5143-2

IMG_5399-2

IMG_5193-2

IMG_5174-2

Woda nie smakuje jak woda. Smakuje jak gorący, płynny plastik. Krzywimy się przy każdym łyku, i wyobrażamy sobie, jak to przyjemnie by było napić się zimnego soku. Albo Coli. Andrzej ciągle o niej mówi. Żeby tak się ktoś zatrzymał i dał nam puszkę z zimną Colą. Ale nikt się nie zatrzymuje, bo na drogach nikogo nie ma. Jesteśmy tylko my, bezkres australijskiego środka i raz na czas road trainy – piętrowe, składające się z kilku segmentów ciężarówki wożące bydło albo surowce z kopalń. Z wodą mamy zresztą nieustanne problemy. Bo pić się chce szalenie, a dostęp do niej jest utrudniony. Musimy się zabezpieczać codziennie na 100-150 kilometrów, co oznacza, że musimy wozić 30 litrów. Dźwigamy też ponad 10 kg jedzenia, i jest to maksymalne obciążenie, na jakie możemy sobie pozwolić. Kilka razy wzięliśmy za mało wody, niż powinniśmy i zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie.

IMG_5157-2

IMG_5335-2

IMG_5159-2

Pierwszy kryzys mieliśmy po około 600 kilometrach. Jechaliśmy drogą, która była istnym cmentarzyskiem. Rozjechane kangurze cielska w różnym stopniu rozkładu leżały co kilka metrów. Były wszędzie, a smród był niemożebny. Z trudem powstrzymywaliśmy odruch wymiotny. Zachodziliśmy w głowę, skąd przy takim znikomym ruchu wzięło się tyle trupów. Śmierć zwierząt na drodze nie była dla nas niczym nowym, ale czegoś takiego nie widzieliśmy nigdy wcześniej. No i te muchy. Wróciły do nas po kilku tygodniach spokoju. Setki, tysiące much. Obsiadające najpierw kangurze truchła, a potem – widząc w nas znacznie bardziej łakomy kąsek – nasze spocone ciała.

IMG_5138-2

IMG_5234-2

Noc nie daje wytchnienia. Spalona słońcem ziemia oddaje ciepło i temperatura utrzymuje się powyżej 30 stopni. Nie ma mowy o wyspaniu się w takich warunkach. Mniej więcej do czwartej nad ranem urywamy po kilka kwadransów snu, przez większość czasu leżąc w namiocie i ocierając z siebie warstwy potu.

IMG_5375-2

Coś w nas pękło na kilkadziesiąt kilometrów przed Longreach – jednym z większych miast na naszej drodze. To był bodaj najgorętszy do tej pory dzień, słońce przenikało wszystkie warstwy ubrań, upalne powietrze buchało nam w twarz, wiatr nas spowolnił niemal o połowę, więc 80 kilometrowy odcinek pokonaliśmy o 2 godziny później niż zazwyczaj. Byłam wściekła. Serio, miałam tego serdecznie dość. Po minie Andrzeja odczytałam, że myśli podobnie. Kiedy dotarliśmy do miasta, stwierdziliśmy, że tej nocy śpimy w motelu. Z klimatyzacją. Lodówką. Prysznicem. Czyli ze wszystkim, czego nam do szczęścia potrzeba.

IMG_5420-2

IMG_5372-2

Szybko orientujemy się, że ceny noclegów są daleko poza naszym zasięgiem. W zasadzie teraz to już wszystko jest poza naszym zasięgiem, a australijskie ceny będziemy przeklinać jeszcze długo. Ale nie mamy wyboru – musimy się jakoś zregenerować. Właścicielka motelu widząc nasze zbolałe miny, kiedy wyciągaliśmy pieniądze obniżyła nam cenę o trzydzieści dolarów. To była duża ulga, choć ciągle nocleg kosztował nas kilkanaście razy więcej niż nasz dzienny budżet. Szybko o tym zapominamy, bo trafiamy do raju. Leżymy, ładujemy w siebie tony żarcia i oglądamy seriale. Jest idealnie. Na tyle dobrze, że przedłużamy nasz pobyt o kolejny dzień. Planujemy trasę na dalsze dni, i okazuje się że czeka nas 300 km odcinek bez wody. To trochę za dużo dla nas i naszych rowerów. Podejmujemy decyzję o pokonaniu tego odcinka autobusem. Drogo okrutnie, ale nie mamy wyjścia.

IMG_5415-2

IMG_5434-2

Kilka godzin w przestronnym, klimatyzowanym autobusie i jesteśmy w McKinley. Miasteczko to w zasadzie kilka niewielkich domków, stacja benzynowa i malutki komisariat policji. Nie ma tu nic więcej, ale jest woda, a nam tylko to jest potrzebne. Siedzimy na ławeczce i czekamy na zmierzch, żeby ugotować kolację i rozbić namiot. Było po osiemnastej, kiedy podszedł do nas miejscowy policjant. „Zamierzacie tu spać?”. Trochę się migamy z odpowiedzią, bo nad naszymi głowami widnieje duży znak no camping. Policjant przerywa nam, zanim jeszcze zdążyliśmy skłamać. „Chodźcie do mnie. Na dole jest niewielki pokój, czasami zamykam tam okolicznych łobuzów, ale teraz jest pusty. No i ma klimatyzację, na pewno będzie wam tam lepiej niż tu”. No z nieba nam spada.

IMG_5269-2

IMG_5274-2

Z McKinley docieramy do Mount Isa w trzy dni. Ostatnie 150 kilometrów to malownicza, górska trasa. Najpiękniejsza do tej pory w centralnej części. Znudzeni już byliśmy tymi płaskimi kilometrami, więc tę odrobinę gór traktowaliśmy jako dar od losu.
Planujemy teraz ciąg dalszy. Najbliższy sklep mamy za jakieś 1300 kilometrów (sic!), wodę co kilkaset. Jeszcze nie wiemy, co zrobimy, ale 22-go lutego musimy wylecieć z Darwin. I to jedyne, czego jesteśmy pewni.

IMG_5410-2

Kasia Gądek

Gdybym mogła, zamieszkałabym w kinie. A że nie mogę, to mieszkam w namiocie. Też jest fajnie. A poza tym mam profil na Instagramie, choć nie lubię hashtagów.

9 komentarzy

  • Justa pisze:

    O matko, ale wyczyn!….nasze tropiki to były chłody w porównaniu z tym POwodzenia! Piękne zdjęcia…choć wiem, ile to czasem wysiłku, żeby je zrobić, jak tak gorąco 😉

    • Kasia Gądek pisze:

      O tak! Srednio nam sie chcialo zatrzymywac, zeby pstryknac fotke, ale raczej przez muchy niz upal:).
      A w Waszych tropikach to chyba wilgotnosc powietrza dawala w kosc, jak podejrzewam.

  • ciocia Lilka pisze:

    Bardzo mnie poruszyliście! Nie mogłam czytać babci ze wzruszenia! Zresztą i tak połowę pominęłam. Wspaniałe szaleństwo…
    Gorąco pozdrawiam!!!

  • mavik pisze:

    Zawsze marzyłem żeby zamieszkać w Australii lub Hiszpanii głównie ze względu na ciepło. Ale gdzieś są granice o ile 30-32 jest idealnie to ponad 35 jest hardkor. Ta świadomość niepewności wodopoju by mnie chyba wykończyła bardziej niż temperatura.

    • Kasia Gądek pisze:

      Ale np. wybrzeze to bajka. W zimie komfortowe 25+, w lecie dosc goraco, ale do przezycia. A srodek kontynentu to rzeczywiscie inna para kaloszy:)

  • Ula pisze:

    Naprawdę was podziwiam i trzymam kciuki abyście wytrwali. Najgorszy odcinek – trzymajcie się, pozdrawiam.

  • Tusia pisze:

    Super super super !!!
    Czapki z głów !

  • Hej,

    W ciągu dnia ograniczajcie picie bo to niekończąca się historia. Im więcej pijecie tym większe odczuwanie pragnienie. Płyny uzupełniajcie wieczorami.

    Uważajcie na siebie.

    M.

  • Bubu pisze:

    Powodzenia no i pełne podziwu za wytrwałość.

Leave a Reply